piątek, 3 kwietnia 2009

3

Mijając Apollo Theater, wrzucił piątkę. Steve McMahon nie uznawal automatów. Będąc w tym samym temacie, podobnie było z japońskimi samochodami i pedałami z drogówki. Pasem dla autobusów, wyprzedził stojący na czerwonym sznur samochodów i skręcił w sto dwudziestą piatą. Przez jakieś ostatnie dwadzieścia metrów, przeklinał wlekącego się przed nim, taksówkarza, próbującego skosić drożej jakiegoś frajera, po czym wyhamował silnikiem Chevy'ego i zaparkował równolegle przy wejściu do Subarity. Był tu już nie raz, zawsze z tego samego powodu. Boy hotelowy w czerwonej kamizelce i idiotycznej okrągłej czapce, podbiegł do samochodu potykając, się niezdarnie i wyprężył się przed wysiadającym McMahonem'em.
- Spróbuj go tylko zarysować. - syknął, rzucając w jego kierunku kluczyki. Zaskoczonemu młodemu chłopakowi, nie udało się ich złapać i upadły z brzękiem na chodnik. Schylając się po nie, posłał Steve'owi przepraszające spojrzenie.
- Co za czasy! - burknął pod nosem i odszedł kiwając głową z niedowierzaniem.
Frank, czekał na niego przy wejściu, rozmawiając z jakąś pokojówką. Była ładna, całkiem nie w jego stylu. Kiedy zobaczył McMahona'a, przybrał poważniejsza minę i kiwnął głową w jego kierunku, przywołując.
- Niezła - wycedził witając się z partnerem.
- Jesteśmy umówieni na wieczór. Ma koleżankę...
- Pierdol się... - uciął McMahon śmiejąc się pod nosem.
Weszli do hallu, gdzie przywitał ich zapach niedawno ściętego mahoniu, którym był wyłożony od podłogi po sufit, pod którym wisiały kryształowe żyrandole. Chłopaki z dochodzeniówki zdążyli już okopać się przy barze, wyczuwając darmową kawę.
- Nie zdziwiłbym się gdyby podlali ją szczynami. - rzucił Frank wchodząc po schodach
- Skłonny byłbym im w tym pomóc. - dodał Steve, pokazując oznakę pilnującemu wejścia na piętro posterunkowemu. - Dobra. Co tym razem?
- Kolejna ździra od Ziro. Ten sam schemat. Tym razem naprawdę ładna. To już druga w tym tygodniu.
- Jacyś świadkowie?
- Była z jakimś frajerem. Podobno był w łazience i niczego nie słyszał.
- Chcesz powiedzieć, że jeszcze z nim nie rozmawiałeś?
Frank spojrzał Steve'owi w oczy i uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Jasne najpierw musiałeś przesłuchać pokojówkę.
Stanęli przed otwartymi szeroko drzwiami, do pokoju. W środku był tylko Coroner, kończący wstępne oględziny i zwijający się do wyjścia, plus jakiś czarnuch owinięty kocem, siedzący na łóżku, plecami do wejścia.
- McIreney, tępy bucu, mówiłem żebyś nie wchodził mi więcej w drogę. Jeszcze ci mało po ostatnim razie? - rzucił ironicznie Steve, rozpoznając go.
- Ja naprawdę nic nie widziałem. Byłem w kiblu, miałem inne rzeczy na głowie.
- Chyba w czarnym, rozoranym dupsku - Odpowiedział McMahon, rozglądając się po pokoju - Jednak niczego się nie nauczyłeś. - dodał - Frank! Sprawdź jego rzeczy.
Młody O'Reilly podszedł do leżących na fotelu spodni. Chwile grzebał w kieszeniach, po czym udał, że wyciągnął z nich crack zawinięty w aluminium. - Steve!
- Słowem masz przejebane. Jesteś chyba na warunkowym, tak? Kiedy cię wypuścili? - mówił obojętnie McMahon, przypalając cygaro hotelową zapałką.
- To nie moje. Podrzuciłeś to gnoju! – krzyknął do Franka.
W O'Reilly'm, aż się zagotowało. Podbiegł do niego i kopnął go z całej siły w brzuch. McIreney na chwilę stracił oddech i skulił się, wierzgając nogami po podłodze.
- Pan porucznik zadał ci chyba pytanie? - uzupełnił stanowczo, ale już spokojnie Frank, stojąc nad czarnuchem. To właśnie w takich chwilach odnajdywał katharsis.
- Wczoraj... - jęknął ledwie słyszalnym głosem.
- No, to szykuj dupsko dla czarnuchów, bo niedługo zobaczycie się znowu. - dorzucił Frank, markując cios pięścią, na co czarnuch chwycił poduszkę z łóżka i schował się za jej tarczą.
- Co jest? Chyba powinieneś być tym dobrym, nie? - odszczeknął w kierunku Steve'a.
McMahon, spojrzał na niego bez jakiejkolwiek emocji w oczach i wypuścił kółko dymu pod sufit.
- Chłopcze, nie zrozumieliśmy się. Obaj jesteśmy tymi złymi. Mówisz, albo zostajesz w pokoju sam na sam z moim przyjacielem. Z nas dwóch, on jest tym gorszym złym.
McIreney spojrzał na Franka, któremu na słowa partnera, rozpromieniła się twarz.
- Naprawdę nic nie widziałem. Kiedy wyszedłem już była martwa, nawet nie zdążyłem dokończyć.
- Twoja wola - powiedział Steve, rozkładając ręce w wyrazie bezradności. W tym samym momencie Frank uderzył pięścią w dłoń i podciągnął rękawy czarnej marynarki.
- Czekaj! Dziwki ciągle między sobą mówią o jednym gościu...
- Co za czarnuch? - spytał stojący nad nim ciągle Frank, poprawiając krawat.
- Typ jest podobno biały jak śnieg. - McMahon i O'Reilly spojrzeli jednocześnie na siebie, zdziwieni. - Podobno jedna z nich widziała go w jednej mordowni na siódmej alei, podobno próbował ją stamtąd wyciągnąć za wszelką cenę. Więcej nic nie wiem.
- W Mookie's ?
- W Mookie's .
- Módl się żebyś się nie mylił, chłopcze - przestrzegł go McMahon - Mój przyjaciel nie lubi tracić czasu...
- Dla niego zrobię wyjątek - wciął się Frank, spluwając McIreney'owi pod nogi..
Wychodząc, minęli właściciela hotelu. Steve na odchodne - na jego oczach - bezczelnie zgasił cygaro o mahoniowe drzwi. Przez kilkanaście lat służby zdążył dostatecznie znienawidzić to miejsce, a i to, że należało do czarnego pokurcza, Ellsworth'a Tunrera nie pozostawało bez związku.
- Mówiłem serio o dzisiejszym wieczorze. - przerwał ciszę Frank, gdy byli już na zewnątrz.
- Nie ma opcji. Odbieram dzisiaj córkę z JFK. - odparł Steve, wsiadając do Caprice'a przyprowadzonego, przez młodego czarnucha, kłaniającego mu się w pas.
Ruszyli z piskiem opon. Po ulicy rozszedł się pomruk V8 - emki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz